Boćki uciekły poza zasięg sensownego kadru... Kilkanaście metrów do przejścia asfaltem, aby dotrzeć do bocznej drogi na łąki wydawało się kilometrami. Jest! polna droga na łąki, pod las. Pierwszy raz nie wiedziałam od czego zacząć... kolie pajęczyn na trawach, niebieskie łubiny, rozmyte pejzaże mgły i lasu... a czasu mało, bo zaraz wschód.
Rosa była wyjątkowo zimna, o kaloszach nie pomyślałam, buty przemokły, spodnie przemokły po kolana, chłodek kąsał w mokre stopy, dodatkowo skutecznie orzeźwiając.
Wiecie, że przed świtem nie szczekają psy? Przedzieranie przez trawy, mgła, mgła, darcia ptactwa w krzakach... Trochę straszne, bo mi nieznane...
A łuna coraz bardziej pomarańczowa, 4:00, już tuż!
No i się rozlało... Po półgodzinnym błądzeniu w szarówce świt rozlał się nagle, z pełną mocą zalał białą mgłę, trawy i okoliczne chaty. Poziome promienie zabarwiły wszystko czego dotknęły na świetlistą pomarańcz.
Po chwili obudziły się wróble i rozpoczęły pierwsze tego dnia loty nad Budami.
Im wyższej wschodziło słońce, tym bardziej pomarańcz gasł...powrót do mojej chaty, zdjąć przemoczone buty i rozgrzać stopy. Psy się pobudziły i swojskie szczekanie wypełniło okolicę.
Tak, po świcie zrobiło się bardziej swojsko.